2 maja
Nie wiem nawet, która jest godzina ani jaki mamy dzień. Wiem tylko, że właśnie się obudziłam i że za oknem jest ciemno, ale nie jestem pewna, czy to jeszcze środek nocy czy niedługo zacznie świtać. I wiem, jak wygląda mój pokój:
Białe gładkie ściany
Białe, cienkie zasłony
Biała marmurowa podłoga
Biały chodnik z owczej skóry na białej marmurowej podłodze
Łóżko z białym prześcieradłem i błękitną narzutą
Biała szafka nocna z małą, srebrną lampką, która świeci na niebiesko
Grecja na hiszpańskim zadupiu... W gruncie rzeczy podoba mi się ten widok, przypomina mi pokoje pensjonatu, podobny jest też do tego z miejsca 37G - biało, biało, biało i tylko gdzieniegdzie prześwituje błękit. Aaa, i jeszcze jeden drobny szczegół - gniazdko w ścianie jest jakieś dziwne i absolutnie odmawia współpracy z przewodem zasilającym mojego komputera. Zastanawiam się, jak wygląda reszta domu. Nie miałam okazji go obejrzeć, bo gdy tylko ciocia Tally pokazała nam pokoje, padłam na łużko jak nieżywa. Trochę dlatego, że naprawdę byłam wykończona po pięciu godzinach podróży, a trochę dlatego, że spłakałam się na lotnisku jak bóbr.
Tak, tak, płakałam.
Bynajmniej nie w ukryciu.
Zupełnie jak dziecko - porażka.
Kiedy wysiadałam ze samolotu, byłam tak wściekła i załamana, że po prostu wybuchnęłam płaczem. I chociaż wiedziałam, że głupio wyglądam, zupełnie nie potrafiłam przestać. Tak jakby nagle coś we mnie pękło i nie mogłam nic, absolutnie nic na to poradzić. Pocieszenia przyjaciółek oraz Petrosa nie pomogły.
Kiedy w końcu się uspokoiłam, rozejrzałam się wokół i zauważyłam starszą panią ubraną na czarno, która cały czas się na mnie gapiła, ale wcale nie w miły, babciny sposób, jak ktoś mógłby pomyśleć. Przyśpieszyłam więc kroku a potem opuściliśmy lotnisko. Patrzyłam na tabliczki informujące, że znajdujemy się w Madrycie. Co by się stało, gdybym po prostu została tu, znalazła pracę i mieszkanie i już nigdy nie skontaktowała się z rodziną? Zaczęłabym wszystko od nowa i żyłabym własnym życiem, aż w końcu bym się zestarzała. I nigdy nie wróciłabym do domu.
I kiedy już właśnie zaczynałam rozważać czy nie przedstawić tej propozycji reszcie, spojrzałam na swoje ręcę i zobaczyłam, że są całe czarne od rozmazywanego tuszu, co znaczyło, że moja twarz najprawdopodobniej wygląda tak samo. Zawróciłam więc, biegnąc z powrotem na lotnisko w celu znalezienia toalety, aby doprowadzić się do porządku. Ale kiedy w końcu udało mi się ją znaleźć, ryknęły syreny i wszyscy popadli w panikę. Wywnioskowałam, że ogłoszono jakiś alarm.
To niesamowite, jak łatwo rozpoznałam ciocię, chociaż ostatni raz widziałam ją, gdy miałam dwa lata i niewiele z tego pamiętam. Teraz wystarczyło mi jednak tylko jedno spojrzenie i już wiedziałam(kursywa), że to ona. Wcale nie dlatego, że wygląda na wariatkę, raczej dlatego, że jest bardzo podobna do mamy. Gdyby tylko mama była zadowolona i wyluzowana, i gdyby zachowała oryginalny kształt nosa, i pozwoliła, by jej przycięte równiutko przy karku ciemne włosy wróciły do naturalnego blond odcienia i zaczęły się kręcić, i gdyby zakładała wygodne ciuchy nie tylko wtedy, gdy wychodzi na plażę, to byłaby z ciocią zupełnie nie do odróżnienia.
No dobrze, właśnie zerknęłam przez okno i wygląda na to, że jest rano, bo zaczyna świtać. Odkładam długopis i wychodzę, czas sprawdzić, gdzie tak naprawdę wylądowałam.
Dwadzieścia minut później:
No dobra, jedno jest pewne - widać stąd jakąś inną miejscowość. I powiem tylko, że nawet z oddali nie ma najmniejszej wątpliwości, że jest tam o wiele ciekawiej niż w tej dziurze.
Mamy przechlapane.
Chyba Tally właśnie wstała.
Dwanaście godzin później:
Mój Pierwszy Dzień w
1. Obudziłam się.
2. Pisałam w pamiętniku.
3. Wyszłyśmy z przyjaciółkami zobaczyć okolicę i odkryłyśmy wokół: brud, białe kapliczki, doniczki z pelargoniami, jeszcze więcej brudu, skały, a gdy wytężyłyśmy wzrok, dojrzałyśmy las oraz wspomnianą wcześniej przeze mnie miejscowość - która już na pierwszy rzut oka wygląda o niebo lepiej niż ta, na której jesteśmy.
4. Zjedliśmy z ciocią bardzo dziwne śniadanie, które składało się z chleba z masłem i miodem oraz kawy tak paskudnej, że nie tylko smakowała jak błoto, ale naprawdę po jakimś czasie ZAMIENIŁA SIĘ w BŁOTO. Serio! Petros cudem powstrzymał się, żeby nie zwymiotować pierwszego łyka, tylko dlatego, że chciał być uprzejmy. Zdaje się, że ciocia Tally domyśliła się wszystkiego po jego minie, bo zaczęła się śmiać i powiedziała, że nie musimy wypijać jej do końca, jeśli nam nie smakuje. Jeżeli cała Hiszpania jest taka, jak kawa, którą tu serwują, to te wakacje będą jeszcze bardziej do kitu, niż mi się wydawało.
5. Podczas śniadania Tally próbowała wypytać mnie o problemy finansowe rodziców, ale na szczęście porzuciła temat, kiedy tylko dałam jej jasno do zrozumienia, że nie mam ochoty na zwierzenia. Potem zaczęła opowiadać o sobie i o tym, jak przyjechała tu czternaście lat temu i nigdy tego nie żałowała. Kiedy zapytałam ją, dlaczego nie osiedliła się w Madrycie, pokręciła głową i powiedziała, że Madryt to nie jej bajka. To oznacza, że musi mieć bardzo wysoki próg tolerancji na nudę, ponieważ z tego, co widziałam do tej pory, to miejsce nie ma nic innego do zaoferowania.
6. Po śniadaniu usiłowałyśmy być z dziewczynami miłe i zaproponowałyśmy, że pomożemy zmywać naczynia, ale Tally pokręciła tylko głową i kazała uciekać nam z kuchni, więc wróciłyśmy do swoich sypialni. Ja wzięłam prysznic, rozpakowałam się i spędziłam trochę czasu sam na sam z Petrosem.
7. Potem poszliśmy do najbliższego miasta (o ile można je tak nazwać, tak naprawdę jest to po prostu mała wioska, ale niech im będzie), bo Tally chciała nam pokazać, gdzie jest jej sklep (w którym sprzedaje biżuterię i inne pamiątki), bank, sklep spożywczy i kilka innych miejsc, które mogą nam się przydać. Najwyraźniej wszystko mieści się na tej samej, małej uliczce. Kiedy Ali zapytała, gdzie znajdują się duże sklepy, na przykład jakaś galeria handlowa, ciocia roześmiała się tylko i powiedziała, że w Madrycie.
8. Po zwiedzeniu miasta wróciłyśmy do domu, wsiedliśmy do jeepa i ciocia obwiozła nas po całej wiosce, żebyśmy mogli zobaczyć trochę więcej brudu, kwiatów, skał i starych domków.
9. Po dwóch godzinach zapytała, czy czujemy duchową potrzebę, aby wybrać się do Kościoła. Stwierdziłam, że nie odespałam jeszcze solidnie podróży, więc chcę się zdrzemnąć. Nie czułam żadnej duchowej potrzeby, ale coś, co przypominało czarną rozpacz, dopadło mnie też totalne rozmemłanie. Jak sądzicie - są to oznaki deprechy? Ali oraz Lisa rzuciły podobny wykręt, Petros natomiast powiedział, że musi wysłać jakiś meil swojemu szefowi. Tu ponoć internet działa od święta, także mój chłopak korzystał z niego póki się dało.
10. Wieczorem wyszłam ze swojej więziennej
Koniec.
PS
Dobra wiadomość jest taka, że mamy przed sobą jeszcze około stu trzydziestu dni, które zapowiadają się identycznie jak dzisiejszy Hurraa!
Pamiętnik Sophie na trudne czasy, gdy nie znajduje żadnego logicznego wytłumaczenia tego, co ją spotyka
3 maja
No dobrze, okazuje się, że mama jednak nie(kursywa) żartowała. Nie wspominałam o tym wcześniej, bo naprawdę miałam nadzieję, że po prostu zmówiły się z ciocią, żeby zrobić nam kawał. Ale wszystko wskazuje na to, że ciocia Tally żyje całkowicie odcięta od świata. Naprawdę nie posiada komputera, z dostępu do internetu w ogóle nie korzysta. Mało tego, ona nawet nie ma telewizora. To już jest totalne, niezrozumiałe dziwactwo. Wiem, że wszystkie programy byłyby i tak po hiszpańsku, więc dziewczyny i Petros guzik by zrozumieli (tylko ja z naszej czwórki znam ten język), ale pozbawianie nas dostępu do telewizji to po prostu chwyt poniżej pasa.
Teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego rodzice mówili o niej zawsze "Zwariowana Ciotka Tally".
Przywitała nas słowami "Jak wy wyrośliście!" - samo to wiele obrazuje. A to i tak jeszcze nie wszystko. Wierzcie mi, jest tego o wiele więcej. Na przykład:
1. Ciocia rozmawia z roślinami. Serio - dziękuje im za to, że rosną, kwitną i krótko mówiąc, robią to wszystko, co i tak powinny robić. Kiedy przyłapała Lisę na tym, że podgląda ją z opadniętą szczęką, kiedy szepcze czułe słówka swoim pelargoniom, odwróciła się i wyjaśniła (z całkiem poważną miną), że to żywe i świadome istoty. Sama widzę, że są żywe, bo ich liście są zielone, a nie brązowe, ale przepraszam bardzo - świadome? Niby czego? Kiedy zapytałam ją, w jakim języku jej odpowiadają - po grecku czy hiszpańsku, uśmiechnęła się tylko tym swoim dziwacznym spokojnym uśmiechem i nie powiedziała ani słowa więcej.
2. Trzyma w domu tylko te przedmioty, które są jej potrzebne. W pierwszej chwili wydało mi się to całkiem rozsądne, dopóki nie wyjaśniła, że zbieranie i nabywanie rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebuje, prowadzi do blokowania energii życiowej. To oznacza, że kiedy skończy czytać książkę (a czyta jak nic jedną na dzień), dziękuje jej za wiedzę, którą dzięki niej zdobyła (wierzcie mi, chciałabym żartować), a potem przekazuje ją komuś innemu. To samo z płytami, ubraniami, co tylko chcecie, niczego nie zatrzymuje, tylko dziękuje, błogosławi i przekazuje dalej. To dlatego ten dom jest taki pusty. Mam wrażenie, że mieszkamy w klasztorze, z tą różnicą, że nie obowiązują śluby milczenia. Rozmawiać można, jak najbardziej (zwłaszcza z roślinami oraz innymi przedmiotami nieożywionymi). Ja w gruncie rzeczy nie miałabym nic przeciwko ślubom milczenia, ponieważ i tak nie mam wiele do powiedzenia. Głównie dlatego, że jestem zbyt wykończona zamartwianiem się tym, jak przetrwać kolejne sto trzydzieści dni, żeby mieć jeszcze siłę i ochotę na pogawędki.
3. Zgadza się całkowicie z psychoterapeutą mamy i uważa, że dobrze mi zrobi ucieczka od "złej energii" otaczającej teraz moich rodziców, jak również odpoczynek od uzależnienia Petrosa od komputera oraz mojej "obsesyjnej konsumpcji". Cokolwiek miałoby to znaczyć.
Nie zrozumcie mnie źle, jest miła i prawdopodobnie ma dobre intencje. Ale ona naprawdę wierzy w te wszystkie bzdury, które opowiada! Nie przeczę, może to i działa w jej przypadku, w końcu SAMA WYBRAŁA życie w odludnej dziurze, ale nie JA. I chociaż dopiero co tu przyjechałam, mogę z całą pewnością stwierdzić, że życie tutaj to pomyłka najgorsza z możliwych.
___________________________
Dziękuję za wszystkie komentarze!:* Uskrzydlcie mnie!:) Były z nimi drobne problemy, ale naprawiłam to i myślę, że teraz będziecie mogły bez problemu je umieszczać. ;) Przepraszam, że tak długo Was zanudzam, chciałam ten rozdział poświęcić na opisy, obiecuję, że Cris pojawi się w następnym i znów namiesza...
Tymczasem zapraszam z Julką na: http://durante-la-vida.blogspot.com/