"Spójrz na mnie teraz, czy kiedykolwiek się nauczę?
Nie wiem jak, ale nagle straciłam kontrolę
Ogień płonie wewnątrz mojej duszy
Tylko jedno spojrzenie i mogę słyszeć bicie dzwonów..."

8.05.2014

I

Na kilka dni przed wyjazdem do Hiszpanii wysłałam cioci Tally list:

Kochana Ciociu Tally,
prosiłam mamę o Twój adres mejlowy, ale powiedziała, że nie masz. To jakiś żart, prawda?
Nie oto chodzi, że powinnaś mieć komputer, bo i tak zabierzemy swój laptop, ale chciałabym się upewnić, czy masz bezprzewodowy, szerokopasmowy internet, szybkie łącze, czy jak to tam się u Was nazywa,      ponieważ musimy mieć stały dostęp do sieci, bo inaczej Petros nie da mi spokoju i
Przed chwilą weszła mama i jak zobaczyła, co robię, powiedziała: "Tylko niepotrzebnie wydasz pieniądze na znaczek, Sophie, bo i tak dotrzesz na miejsce przed listem". Wyślę ten list tak czy siak, na wypadek gdyby się jednak myliła. Ale na wypadek gdyby jednak miała rację, nie będę się już dłużej rozpisywać.
Do zobaczenia wkrótce.
Uściski
Sophie


29 kwietnia.
Nie mogę uwierzyć, że naprawdę piszę w tym pamiętniku. Kiedy mama mi go dziś wręczyła (właściwie było to wczoraj), popatrzyłam na nią tylko i spytałam: co to takiego?
A ona powiedziała: - Pomyślałam, że możesz w nim pisać o tych wszystkich ciekawych rzeczach, które przydarzą ci się w ciągu wakacji.
Pokręciłam głową, przewróciłam oczami i westchnęłam tak głośno jak tylko się dało. A potem cisnęłam zeszyt na biurko i przyglądałam się obojętnie, jak zsuwa się ze sterty papierów i spada na ziemię. Mama stała bez słowa i spoglądała to na mnie, to na zeszyt.
Zmrużyłam oczy, ale nie odwróciłam wzroku. Zastanawiałam się, czy zacznie na mnie krzyczeć, czy się rozpłacze, czy może jedno i drugie.
W końcu jednak tylko pokręciła głową i wyszła, a gdy drzwi się za nią zamknęły, zaczęłam płakać.
Uważałam jednak, by nie płakać zbyt długo, bo nie chciałam być cała czerwona i zapuchnięta na pożegnalnej imprezie, którą Lisa i Ali miały wyprawić z okazji naszego wyjazdu. Koniec końców byłyśmy tylko we trzy z sześciopakiem piwa oraz chipsami.
Przynajmniej dopóki nie wykonały kilku telefonów...
No dobrze, właśnie miałam opisać, co się później stało, ale w porę się powstrzymałam. Nie byłoby to zbyt rozsądne, żeby zdradzać tutaj wszystkie sekrety. Mam co prawda wielką ochotę napisać o WSZYSTKIM, co się wydarzyło (a daję słowo jest naprawdę o CZYM), bo sądzę, że przelanie tego na papier pomogłoby mi nabrać trochę dystansu, ale nie mogę opędzić się od natarczywej myśli - a jeśli ktoś to przeczyta?
Zeszytu w skórzanych okładkach nie da się przecież zabezpieczyć hasłem.
Poza tym wrzaski dobiegające z dołu (to mama wyładowuje złości na swoich pracownikach pensjonatu) z jednej strony skutecznie uniemożliwia mi skupienie, a z drugiej każe mi myśleć o tym, co będzie kiedy Petros postanowi wpaść niezapowiedzianie (często to robi). Kto wie, czy nie strzeli mu do głowy, pod moją nieobecność, zajrzeć do tych notatek.
Wiem, wygląda to na manię prześladowczą. Jednak mając to na uwadze, lepiej na dzisiaj już skończę. Kiedy indziej i gdzie indziej napiszę może nieco więcej.
A może i nie.

Następnego dnia.
- Petros, widziałeś gdzie wkładałam czarne bikini?! - rzuciłam z drugiego pokoju do swojego chłopaka.
Siedział przed laptopem i od 24 godzin nic innego nie robił.
- Ogłuchłeś?!? Naprawdę jest mi potrzebne!
- Skąd mam wiedzieć? Ty wszystko zapodziewasz, załóż inne... - odburknął Grek.
Tego było już za wiele, miałam po dziurki w nosie jego paskudnego humoru. Wciąż okazywał niezadowolenie z powodu wyjazdu do Hiszpanii, na każdym kroku dawał poznać, że nie uśmiecha mu się spędzać cztery miesiące w jak to uroczo określił "Zapiździałej norze", przy mojej pokręconej ciotuni.
Mnie również takie wakacje nie napawały radością, jednak nie chciałam sprawiać rodzicom kolejnego zawodu, Lafteris (mój piętnastoletni brat) przecież nie mógłby za mnie tam lecieć. Końcem końców zgodziłam się odwiedzić Valldemose (nie znam dokładnej nazwy, ale chyba tak zwie się wioska ciotki), aby dotrzymać chrzestnej trochę towarzystwa.
Ciotka Tally odchodziła ponoć od zmysłów. Normalne, skoro dwadzieścia lat żyje niczym zakonnica, zupełnie sama a jej jedynymi towarzyszami są bezpańskie koty, ponieważ zamieszkuje odludzie. Chociaż smutno mi było, gdy o niej pomyślałam i wiedziałam, że potrzebuje wizyty kogoś z rodziny, to traktowałam pobyt na peryferiach, których największą atrakcję stanowił Kościół, poniekąd jak wygnanie.
Robiłam dobrą minę i tylko czasem (czytaj 29 kwietnia), okazywałam bliskim swoją frustrację.
Mało tego, namówiłam nawet ukochanego oraz przyjaciółki by jechały razem ze mną. O ile Lisa i Ali dały się łatwo przekonać, Petros nie szczędził mi wymówek... "Cztery miesiące to niemalże pół roku!", "Zmarnujemy tylko wakacje", "Zaplanowałaś szalony wypad, hura!" - podobnych tekstów było znacznie więcej.
Bałam się nawet, że odmówi wyjazdu, ale chyba sam stwierdził, że nasz związek nie przetrwałby tak sporej rozłąki.
Teraz stawałam prawie na głowie, aby nie zmienił zdania w ostatniej chwili. Zamiast urządzać niepotrzebną kłótnie, spróbowałam go nieco rozruszać.
- Co myślisz o tym? - Stanęłam w progu drzwi, prezentując Petrosowi żółto-czerwone bikini bez ramiączek.
Zmierzył mnie baardzo długim i drapieżnym spojrzeniem, a na jego usta wkroczył chytry uśmieszek. Uff, dałam radę oderwać go od monitora!
- Chętnie je z ciebie zdejmę. - rzekł, podchodząc do mnie leniwie.
- Ale czy ci się podoba?? - naciskałam.
- Jasne, ma idealne kolory na hiszpańską plaże. - stwierdził po momencie namysłu, całując już namiętnie moje usta.
Pakowanie będzie musiało zaczekać.

Podczas lotu.
Dopiero tu, w tym durnym samolocie, mogę się prawdziwie powściekać. Siedzę przed durnym, śmierdzącym staruszkiem, na siedzeniu 37G, które znajduje się w przedostatnim rzędzie, tuż przy toaletach (co, wierzcie mi, da się doskonale wyczuć). Siedzę obok okna i gdyby naszła mnie ochota podnieść zasłonę i wyjrzeć, zobaczę jedną, wielką pustkę. Serio, nie widać nic, absolutnie nic, oprócz ciągnących się kilometrami białych chmur.
Właśnie tak wysoko lecimy.
Właśnie tak daleko znajduję się od domu.
To wszystko nie byłoby jeszcze takie złe, gdybym chociaż leciała w jakieś ciekawe miejsce, ale właśnie przed chwilą spojrzałam na pierwszą stronę przewodnika, który tata wcisnął mi do ręki na lotnisku, i oto co przeczytałam na głos:
- "Valldemosa to słynny w całej Hiszpanii cel pielgrzymek, a jednocześnie jedno z najmniej skomercjalizowanych miejsc tego kraju."
- Eee, że co? Cel pielgrzymek? Jedno z najmniej skomercjalizowanych miejsc Hiszpanii? I to niby ma być fajne? - Zaśmiała się Ali, siedząca za mną oraz Petrosem.
- Dalej nie jest wcale lepiej: "Valldemosa słynie również z gołębników w formie kamiennych wieżyczek z bogato rzeźbionymi grzędami dla gołębi.
- A później autor rozpływa się w zachwytach nad jakimś durnym, naturalnym źródełkiem, bijącym na jakimś durnym rynku w jakiejś durnej dziurze zabitej, gdzie uwaga: "Mieszkańcy wioski piorą ubrania ręcznie." - dodał Petros.
- A zatem, krótko mówiąc, rodzice wysyłają mnie w miejsce, gdzie roi się od pielgrzymów, gołębi i wieśniaków, którzy piorą ręcznie ciuchy na samym środku głównego rynku. - podsumowałam, a wtedy Lisa oraz Ali wybuchnęły śmiechem.
Ja jakoś nie miałam nastroju na chichoty. Nie muszę chyba pisać, że naprawdę nie mogło być gorzej.
Powinnam być teraz w pensjonacie, pomagać w restauracji, klienci spodziewają się, że wieczorem znów dam koncert... We wakacje planowałam odwiedzić imprezową Mykonos (jest to słynna, grecka wyspa). A tymczasem lecę na koniec świata.
Wtuliłam się w tors mojego faceta, przymknęłam znużone oczy i odpłynęłam w słodką krainę. Opowiedziałabym wam co mi się przyśniło, ale nie teraz, trochę później, bo stewardessy zaczęły właśnie roznosić jedzenie, a ja umieram z głodu.

Kilka godzin później
Kochani rodzice,
piszę ten list na zalanym colą skrawku papieru, bo przypadkowy kierowca, którego złapaliśmy stopem nie miał nic innego. Tak jest, ZŁAPALIŚMY STOPA! Okazało się, że autobusy do Valldemosy jeżdżą co sześć godzin. Wielkie dzięki, mogliście nas chociaż uprzedzić...
Może nie zauważyliście, ale częściej samoloty lądują na naszej wyspie. Zastanawia mnie, dlaczego nie pozwoliliście się nam zatrzymać przynajmniej w Madrycie. To tylko sto kilometrów dalej. Super przystojny Włoch, którego Lisa poznała w samolocie, twierdzi (razem ze swoim chłopakiem), że nikt, absolutnie NIKT nie jeździ do Valldemosy.
nikt oprócz NASZEJ CZWÓRKI.
Dałam Wam szansę, byście ujrzeli na własne oczy, w jak beznadziejnym miejscu znajduje się Wasza córka.
Uściski
Sophie

Nagryzmoliłam koślawo kilka zdań pełnych pretensji. Będąc już mile świetlne od Ajos Kirkos, przestało mnie jakby obchodzić czy sprawię tym rodzicielom ból. Chciałam odegrać przez moment egoistkę i powiedzieć otwarcie co leży mi na wątrobie, bez zbędnego owijania w bawełnę i zważania na czyjeś uczucia.
- Dlaczego właściwie nazywasz swoją chrzestną "Zwariowaną ciotką Tally?" - zapytała Lisa, pewnie z nudów.
- Mama opowiadała, że jest jak bum-cyk-cyk, tak o niej mówiła i nawet się przy tym nie uśmiechała. "Twoja zwariowana ciotka Tally przesyła ci życzenia urodzinowe" - i buch, tata rzucał mi na biurko niebieską kopertę. Albo: "Twoja zwariowana ciotka Tally zrobiła dla ciebie kolczyki" - i mama machała mi przed nosem dźwięczącymi paciorkami.
Petros westchnął głęboko, no tak - on słyszał jeszcze dziwniejsze relacje.
Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce, było zupełnie ciemno. Pierwsze co chciałam zrobić, po wygramoleniu się ze starego mercedesa, to sprawdzić zasięg, ale właśnie wtedy mój telefon padł. Trudno nie uznać tego za obiecujący początek wymarzonych wakacji...

_____________________________________
Jeju, nie spodziewałam się tylu miłych komentarzy! Bardzo, bardzo Wam za nie dziękuję, to jest mój debiut, dlatego tak zależy mi na szczerych opiniach! :) Jesteście kochane! :*
Pytałyście się dlaczego Cris tak dziwacznie się zachował, cóż - chciałam aby trochę namącił w jej głowie, dzięki temu też akcja rozegrała się niebanalnie. :D Mogę jednak obiecać, że już więcej nie odejdzie bez słowa.;)
P.S Informujcie mnie koniecznie o Waszych nowościach!











4 komentarze:

Perła pisze...

Hej:) No cóż nie ma jak to młodzież na jakimś wygnaniu . No ale gołębie , pielgrzymki i pranie w strumyku gdzieś na rynku brzmi bardzo obiecująco więc nie ma co narzekać . Ha! Ale kręgosłup Petrosa musi być niezwykle uszczęśliwiony będzie się mniej garbił przed laptopem, bo wydaje mi się że ta wioseczka będzie mało mobilna albo i wcale :D Wyjdzie mu na zdrowie.
Teraz lecę skomentować prolog :) Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział . Powiadom mnie koniecznie :)
Buziaki ;*** Perla

Kornelia:) pisze...

Hahahahahahaha rozwaliłaś mnie tymi gołębiami i pielgrzymkami, no i oczywiście papierem polanym colą .Coś przeczuwam, że oni tam niezłego rabanu narobią :)Piszy szybko kolejny bo będzie najprawdopodobniej niezła akcja z całej tej podróży :)
Pozdrawiam :)

Zapraszam do siebie w wolnej chwili .Zachęcam do zostawienia komentarza :)
http://moje-serce-nalezydociebie.blogspot.com/2014/05/rozdzia-14.html

Unknown pisze...

No nieźle, nieźle :D
gołębie, pielgrzymki i wieśniacy ciekawe co jeszcze ich spotka xD
Czekam na następny, ale w sumie to mogę wpaść do ciebie, bo daleko to nie mam. w końcu to ulica niżej :*
Ja ci mówiłam, że to wyjdzie świetnie! A ty sie głuptasie bałaś że nie nikt nie będzie tego czytać ^.^
Pisz jak najszybciej! :D

Unknown pisze...

Świetny rozdział ;)
Najlepsi pielgrzymi, gołębie i pranie w strumyku na środku rynku xD
Jestem ciekawa jak im tam będzie przed cztery (o zgrozo! Ja bym nie wytrzymała xd) miesiące ;)
Czekam na next,
buziaki :*:*